Dawno, dawno temu...
Zaraz po upadku komuny, kiedy uwłaszczała się nomenklatura. Parę
kilometrów za miastem, w stronę jezior, nad rzeczką, opodal dawno
wyschłych stawów hrabiego wytyczył granice swojej
kilkudziesięciohektarowej posiadłości partyjny (Polska
Zjednoczona Partia Robotnicza) prezes upadającej spółdzielni.
Pośrodku pobudował hacjendę dookoła wykopał stawy i zostawił
zięciowi we władanie. Jeszcze szybko wspomógł zięcia przy
wznoszenia domu. W tym czasie spółdzielnia dogorywała aż
padła. Spółdzielnia zamiast zająć się produkcją ciągle
się „rozbudowywała”. Inne tego rodzaju spółdzielnie stały
się wizytówkami swoich regionów...
Zięć dzielnie
niósł kaganek o. z czasem dzięki u. dochrapał się dyrektorskiej
posady. Co dalej z tak pięknie rozwijającą się karierą...
Większa kasa i władza kuszą.
Każdy mieszkaniec
tego kraju wie, że tak ja za komuny, tak i teraz aby sprawować
funkcję (a nawet dostać pracę) trzeba być partyjnym. I zięć
pogodzony z losem dał się wybrać z listy partyjnej do zarządu p..
W zarządzie płacą diety. Diety przewyższają kwoty dopuszczalne
ustawą. Wybucha afera z dietami. Znajdźcie takiego kto odda
publiczny (czyli nas wszystkich) grosz, kogo by ruszyło sumienie...
Jak to ujął jeden z zarządu: „rozliczy nas tylko historia”:)
Poniekąd miał rację bo tzw. sądy i prokuratura nie są władne
tego zrobić:(
A wyborcy i tak
zagłosują na partyjnych bo na kogo? Najwyżej partyjniacy - jeden z
drugim - przepiszą się do innej partii albo przed wyborami założą
stowarzyszenie aby pokazać nową twarz:) Nie dawajcie się wkręcać,
oddawajcie głosy na swoich reprezentantów a nie na aparaty partyjne
realizujące własne interesy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz