niedziela, 7 maja 2017

O zięciu Dariuszu S.

Dawno, dawno temu... Zaraz po upadku komuny, kiedy uwłaszczała się nomenklatura. Parę kilometrów za miastem, w stronę jezior, nad rzeczką, opodal dawno wyschłych stawów hrabiego wytyczył granice swojej kilkudziesięciohektarowej posiadłości partyjny (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) prezes upadającej spółdzielni. Pośrodku pobudował hacjendę dookoła wykopał stawy i zostawił zięciowi we władanie. Jeszcze szybko wspomógł zięcia przy wznoszenia domu. W tym czasie spółdzielnia dogorywała aż padła. Spółdzielnia zamiast zająć się produkcją ciągle się „rozbudowywała”. Inne tego rodzaju spółdzielnie stały się wizytówkami swoich regionów...
Zięć dzielnie niósł kaganek o. z czasem dzięki u. dochrapał się dyrektorskiej posady. Co dalej z tak pięknie rozwijającą się karierą... Większa kasa i władza kuszą.
Każdy mieszkaniec tego kraju wie, że tak ja za komuny, tak i teraz aby sprawować funkcję (a nawet dostać pracę) trzeba być partyjnym. I zięć pogodzony z losem dał się wybrać z listy partyjnej do zarządu p.. W zarządzie płacą diety. Diety przewyższają kwoty dopuszczalne ustawą. Wybucha afera z dietami. Znajdźcie takiego kto odda publiczny (czyli nas wszystkich) grosz, kogo by ruszyło sumienie... Jak to ujął jeden z zarządu: „rozliczy nas tylko historia”:) Poniekąd miał rację bo tzw. sądy i prokuratura nie są władne tego zrobić:(

A wyborcy i tak zagłosują na partyjnych bo na kogo? Najwyżej partyjniacy - jeden z drugim - przepiszą się do innej partii albo przed wyborami założą stowarzyszenie aby pokazać nową twarz:) Nie dawajcie się wkręcać, oddawajcie głosy na swoich reprezentantów a nie na aparaty partyjne realizujące własne interesy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz